DJI Mini 2 – kolejny nudny Mavic czy znak czasu?

DJI Mini 2, czyli Mavic bez „Mavic” w nazwie

Przyznaję, że tytuł artykułu brzmi jak tania zagrywka rodem z brukowców, ale przy okazji premiery nowego drona DJI naszła mnie pewna refleksja. DJI Mini 2 wygląda identycznie jak swój poprzednik – Mavic Mini, co się więc zmieniło? Jeszcze pięć lat temu nikomu nie śniło się, że niewielki dron hobbystyczny za ok. 2000 zł (określenie „zabawka” też by tu pasowało) będzie w stanie polecieć na 6 kilometrów, latać pół godziny na baterii, czy robić filmy w 4K. A jednak. Pokazuje to jak galopuje branża dronowa, pomimo tego że to wyścig tylko jednego zawodnika, którym jest moloch z Shenzhen. Nieprzekonanym proponuję cofnąć się myślami o te kilka lat wstecz.

Prehistoria

10 lat temu na półki sklepowe trafił AR.Drone – pierwszy pudełkowy, komercyjny dron. Spora zabawka opleciona styropianowymi osłonami śmigieł kusiła chwytliwymi hasłami. Śledzenie obiektów, czy gry w rzeczywistości rozszerzonej, to było na tamte czasy coś wielkiego. W zasadzie AR to nadal rzadko spotykana funkcjonalność. Szybko powstała wersja 2.0, o poprawionych parametrach i paru dodatkowych funkcjach. Problem w tym, że lot był katorgą. Pomimo zastosowania barometru, akcelerometru, czy magnetometru, dronami Parrota rzucało na wszystkie strony. Jeszcze gorzej było przy podmuchach wiatru – masywne styropianowe osłony nie pomagały w stabilizacji. Wiele do życzenia pozostawiała też kamera – w wersji 2.0 to było „całe” 720p. Słaba rozdzielczość szła w parze z brakiem stabilizacji mechanicznej. Już lepiej było przymocować kamerę GoPro do latawca, co zresztą wiele osób robiło. Cena? 1200 zł. Dziś za podobne parametry płaci się stówkę w markecie.

Era Phantomów

W 2013 roku pojawił się DJI Phantom, a kamera GoPro w końcu uwolniła się od latawców. Nadal brakowało gimbala, więc materiał był mocno roztrzęsiony, ale parametry lotne były, jak na tamte czasy, wyjątkowo solidne. Był to piewszy dron, którym nawet osoby nie będące modelarzami mogły latać z względną przyjemnością. Korzystając z okazji pochwalę się, że nasz firmowy Phantom 1.1.1 nigdy nie miał crasha i czeka grzecznie w walizce na uzyskanie statusu białego kruka. Stan Igła!

Na koleją rewolucję trzeba było czekać do pojawienia się Phantoma 3. DJI ostatecznie zakończyło przelotny romans z firmą GoPro i zaczęło produkować drony z własnymi kamerami na 3-osiowych gimbalach. Wraz z premierą Phantoma 3 Advanced i Professional, drony przestały być tylko nowinką techniczną – zdjęcia i filmy wykonane z ich pomocą w końcu prezentowały sensowny poziom i nie było wstydu, żeby się takim materiałem pochwalić. Istniały już wtedy profesjonalne drony do filmowania, jak chociażby sprzęt firmy Freefly, ale żaden nie był tak przystępny w obsłudze. No i nie trzeba było wydawać dziesiątek tysięcy złotych.

Mavic = mobilność

Kolejnym kamieniem milowym był pierwszy DJI Mavic. Solidna kamera na 3-osiowym gimbalu, zamontowana na dronie ze składanymi ramionami, mieszczącemu się w (dużej) kieszeni. Teoretycznie takiego drona można było zabrać wszędzie. Największym problemem tego modelu był jednak gimbal – bardzo awaryjny i podatny na uszkodzenia. Cena też nie zachęcała – ok. 4000 zł za wersję z aparaturą sterującą. Można było też sterować smartfonem, ale nie oszukujmy się – to droga przez mękę.

I tu wracamy do DJI Mini 2. Niby kolejny Mavic, niby wygląda tak samo jak poprzednik. Ale jeśli spojrzeć na to tak, że jeszcze pięć lat temu za podobne parametry trzeba by było wydać przynajmniej 10 razy tyle, zasadność nowego drona DJI zaczyna mieć sens. Zwłaszcza, że urządzeniom o takim zasięgu, podobnym czasie lotu i z sensownymi kamerami daleko było wtedy do kompaktowości. Na takie parametry pozwalały tylko „żyrandole” metrowej rozpiętości, chowane do ciężkich walizek, często nie mieszczących się w drzwiach. Konfiguracja takiego sprzętu potrafiła wynieść nawet tydzień, a samo przygotowanie platformy to lotu trwało nawet kilkanaście minut. Warto spojrzeć na DJI Mini 2 mając to na uwadze. Teraz wyciągamy Mavica z kieszeni lub torebki, uruchamiamy go w parę sekund, ulatniamy z ręki i po minucie mamy zdjęcie, albo film dobrej jakości. I robimy to paroma kliknięciami.

To pokazuje jak olbrzymi skok technologiczny odbywa się na naszych oczach. A wszystko za sprawą firmy DJI, która paradoksalnie jest często posądzana o wydawanie sprzętu nie wnoszącego wiele nowości względem poprzednich modeli. Chińskiego producenta można nie lubić, ale trzeba przyznać, że zna się na biznesie. Każdy kolejny dron to bardziej ewolucja, niż rewolucja, lecz kiedy pojawia się nowy sprzęt, nawet sceptycy potrafią docenić szybkość postępu branży dronowej.